Publiczną stroną życia chrześcijanina jest przede wszystkim włączenie się w społeczność chrześcijan. To jest bardzo ważne, co teraz mówię: prawdziwi chrześcijanie przyłączają się do tych, którzy również są zbawieni!
W każdą niedzielę odbywa się nabożeństwo. Dlaczego was na nim nie ma? Odpowiecie, że słuchacie nabożeństwa przez radio, telewizję czy Internet. Nie mówię tu o chorych, ale wy? Bardzo mizerne jest to wasze chrześcijaństwo, jeżeli nie czujecie potrzeby brania udziału w prawdziwym nabożeństwie razem z innymi chrześcijanami! Tak nie powinno być.
Około trzechsetnego roku po narodzeniu Chrystusa – a więc bardzo dawno temu! – na tronie Rzymskiego Imperium zasiadł wspaniały człowiek: Dioklecjan. Był on synem wyzwoleńca i doszedł aż do godności cesarza wielkiego Państwa Rzymskiego. Chrześcijaństwo było już wtedy szeroko rozpowszechnione. Cesarz Dioklecjan wiedział dobrze, że jego poprzednicy prześladowali chrześcijan. Postanowił jednak, że nie będzie tak głupi, żeby prześladować najlepszych ludzi: „Niech sobie wierzą, w co chcą. U mnie każdy może wyznawać taką religię, jaka mu się podoba". Był to jak na cesarza dość rzadki, choć zupełnie dobry punkt widzenia. Wielcy tego świata bowiem zawsze chętnie rządzą sumieniami poddanych.
Cesarz Dioklecjan miał młodego współpracownika imieniem Galeriusz, który miał kiedyś zostać jego następcą. Pewnego dnia Galeriusz powiedział do cesarza: „Posłuchaj, Dioklecjanie. Jeżeli tych chrześcijan tak będzie przybywało, to zrobi się wielkie zamieszanie, bo oni ciągle mówią o swoim Królu, Jezusie. Musimy coś przeciwko nim przedsięwziąć". "Ach! – odpowiedział Dioklecjan – Daj mi spokój! Przez 250 lat moi poprzednicy prześladowali chrześcijan i nic nie wskórali, a ja mam teraz znowu zaczynać?" Bardzo to było mądrze ze strony tego człowieka. Ale Galeriusz ciągle do tego wracał: „Chrześcijanie, to szczególni ludzie. Mówią, że mają Ducha Świętego, którego inni nie mają, i że oni będą zbawieni, a inni ludzie – nie. To bardzo pyszni ludzie. Musisz coś z nimi zrobić!" Jednakże Dioklecjan nie zgodził się na prześladowanie chrześcijan. Galeriusz wciąż nie dawał za wygraną i naprzykrzał się cesarzowi dłużej, niż mógłbym to tu opowiadać. I w końcu Dioklecjan zmiękł i postanowił, że zabroni urządzania chrześcijańskich zebrań. Wydano więc dekret: „Każdy kto chce, może być chrześcijaninem. Natomiast nie wolno urządzać zebrań chrześcijańskich. To jest zabronione pod karą śmierci". Każdy mógł być chrześcijaninem, dopóki traktował to jako sprawę prywatną, ale publicznie nie wolno było im się zbierać.
Starsi zborów zebrali się na naradę: „Co robić? Czy nie lepiej będzie ustąpić? U siebie w domu każdy może robić, co chce i nic mu nie będzie groziło". A oto co powiedzieli zagrożeni prześladowaniem chrześcijanie (to bardzo interesujące!): „Zbieranie się na wspólną modlitwę, śpiew, zwiastowanie i słuchanie należy do życia chrześcijańskiego. Po prostu będziemy nadal się zbierali". I rzeczywiście nadal zbierali się w zborze. Galeriusz triumfował: „Widzisz, Dioklecjanie! To są wrogowie państwa. Są nieposłuszni". I wtedy rozpoczęło się jedno z najokrutniejszych prześladowań chrześcijan. Wielu z nich poddało się, mówiąc: „W domu też można być chrześcijaninem. Nie będziemy chodzili na zebrania". Ci uratowali swoje życie. Ale zbór chrześcijański uznał ich za odstępców: „Kto nie przychodzi na nasze zebrania, ten jest odstępcą".
Należałoby to powiedzieć dzisiejszym chrześcijanom. Takich odstępców jest dziś wielu. Ludzie w tamtych czasach mieli rację, że przeciwstawili się cesarskiemu dekretowi. W Biblii zupełnie jasno jest powiedziane: „Nie opuszczajcie wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju..." Dziś trzeba by powiedzieć: "...jak to jest u niemal wszystkich w zwyczaju!". I dlatego proszę tych spośród was, którzy chcą być zbawieni: przyłączcie się do tych, którzy
chrześcijaństwo traktują poważnie!
Istnieje wiele możliwości. Jest zbór, są domowe koła biblijne, godziny biblijne, koła młodzieży. Proszę was serdecznie: szukajcie społeczności z wierzącymi. Pewien Francuz powiedział mi: „Jeden lubi jeść śledzie, drugi lubi chodzić do kościoła". Ale to nie jest tak. Jest o wiele groźniej: jeden zmierza do piekła, drugi przyłącza się do chrześcijan! Tak jest! A jeżeli naprawdę chcecie być naśladowcami Jezusa, pójdźcie do swojego pastora i spytajcie go, gdzie będziecie mogli usłyszeć coś więcej o Jezusie. Żaden nie odpowie, że u niego nic się nie dzieje, bo wszędzie są ludzie, którzy kochają Jezusa. Być może jest ich niewielu i może są to trochę dziwni ludzie, ale jeżeli nie będziecie mieli udziału w chrześcijańskiej społeczności, to wasze życie chrześcijanina obumrze!
Zebrania chrześcijan winny się składać z czterech elementów: śpiew, słuchanie zwiastowania, modlitwa i łamanie chleba – obchodzenie pamiątki śmierci Pana Jezusa. Są to cztery elementy chrześcijańskiego zgromadzenia. Tak było już u pierwszych chrześcijan. Są to zewnętrzne przejawy życia z Boga.
Istnieje tylko jeden rodzaj chrześcijaństwa, taki, w którym łączymy się z innymi chrześcijanami. W Biblii czytamy: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do żywota, bo miłujemy braci..." A to oznacza, że kogo nie ciągnie do innych chrześcijan, ten jest jeszcze duchowo martwy.
Nigdy nie zapomnę przepięknego początku mojej pierwszej służby w Bielefeld, gdzie byłem pomocniczym kaznodzieją w jednej z dzielnic. Na nabożeństwa przychodziło zaledwie parę osób. Bóg zrządził jednak, że w któryś sobotni wieczór wdałem się w dyskusję z wolnomyślicielami, którzy zbierali się w czerwonym Domu Ludowym. Rozmowa trwała do pierwszej w nocy, po czym właściciel wyrzucił nas na ulicę. Padał deszcz. Po raz pierwszy zebrało się wokół mnie około stu mężczyzn, robotników fabrycznych z mojej dzielnicy. Staliśmy pod latarnią. Oni pytali, ja odpowiadałem. Rozmawialiśmy już długo o Jezusie, że przyszedł z innego świata. Rozmawialiśmy długo o tym, że oni są nieszczęśliwi, że to wcale nieprawda, jakoby nie mieli żadnych grzechów na sumieniu, i że w gruncie rzeczy wierzą, iż istnieje Wieczność i Sąd Boży. O godzinie drugiej powiedziałem: „Idę do domu. Jutro rano, o pół do dziesiątej mam nabożeństwo. Wiem, że chętnie byście przyszli, gdyby jeden nie bał się drugiego". Wszyscy oni byli Westfalczykami, a ten, który stał przede mną, miał około 35 lat i był Westfalczykiem z krwi i kości. „Co? – powiedział – ja się boję? Jeszcze czego!" „Człowieku, uspokój się! – odrzekłem – Dopiero miałbyś za swoje w fabryce, gdybyś w niedzielę pobiegł do kościoła. Tego się boisz". „Nie boję się! – powtórzył – Jutro rano przyjdę ze śpiewnikiem pod pachą!"
No i w niedzielę rano – a więc w parę godzin później – przemaszerował ten Westfalczyk ulicami ze śpiewnikiem pod pachą i przyszedł na nabożeństwo. W tej dzielnicy oczywiście wszyscy się znali. W poniedziałek wieczorem przyszedł do mnie i powiada: „Miał pan rację. W fabryce zagotowało się, wszyscy byli oburzeni, że byłem w kościele. Przekonałem się, że panuje u nas terror – krzyczymy o wolności, a jesteśmy żałosnymi niewolnikami ludzi. Wygarnąłem im to i już do nich nie należę. A teraz niech mi pan opowie jeszcze o Jezusie!". Był on pierwszym z moich zdecydowanie nawróconych.
I, widzicie, zaczęło się od tego, że przyszedł na zgromadzenie do malutkiego, ubogiego zboru. A gdy jeden wytrwał przy swoim, przyszli za nim inni. Wystarczyło zrobić wyłom! Później Bóg sprawił, że w zborze zapanowało ożywienie. Wtedy jednak uczyniłem interesujące spostrzeżenie, że ci robotnicy podjęli decyzję dzięki przyjściu do nas – do społeczności chrześcijan.
Zaklinam was na zbawienie waszych dusz – przyłączcie się do społeczności chrześcijan. Nie zajmuję się propagandą na rzecz Kościoła i pastorów, czy jakichś społeczności i kierujących nimi braci. Chodzi mi tylko i przede wszystkim o wasze zbawienie.
Drugą sprawą należącą do publicznej strony życia chrześcijańskiego jest otwarte wyznawanie Jezusa.
My, w Niemczech, znaleźliśmy się w zwariowanej sytuacji. Ludzie myślą, że skoro płacą podatek kościelny, to głoszenie Ewangelii mogą pozostawić pastorom. Ich osobiście nic to nie obchodzi. Życzyłbym sobie czasem, żeby to idiotyczne płacenie podatków raz się skończyło. Wtedy może uczniowie i uczennice Jezusa zrozumieliby, że nie tylko rzeczą pastora, ale również ich samych jest troska, by imię Jezusa wyznawane było tam, gdzie się znajdują: w fabryce, w biurze, w szkole. Czy wyznaliście już kiedyś publicznie: „Prawdą jest, że Jezus żyje! Przeklinanie jest grzechem! To wstyd przed Bogiem, że opowiadacie tu świńskie kawały!"? Czy wyznaliście już kiedyś, że należycie do Jezusa? Ludzie zaczęliby wtedy uważnie słuchać. I powiem wam jedno: dopóki nie odważamy się głośno wyznawać naszego Zbawiciela, dopóty nie jesteśmy w ogóle prawdziwymi chrześcijanami!
Jezus powiedział – słuchajcie uważnie! – „Każdego (...), który mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie". Jakież to będzie straszne, gdy kiedyś, w dzień Sądu, chrześcijanie wystąpią i powiedzą: „Panie Jezu, myśmy też w Ciebie wierzyli!" – a Jezus powie do Ojca: "Nie znam ich!". „Panie Jezu, ja przecież..." „Nie znam cię! – powie Pan Jezus. – Twój sąsiad nie wiedział, że zmierza do piekła, a ty go nie ostrzegłeś, chociaż sam znałeś drogę do żywota. Milczałeś we wszystkich językach świata, gdy trzeba było otworzyć usta i wyznawać twojego Zbawiciela". Może odpowiecie wtedy: „Tak, ale moja wiara była taka słaba!". A Pan Jezus odpowie: „To trzeba było wyznawać swoją słabą wiarę! Nawet słaba wiara ma mocnego Zbawiciela. A poza tym nie musiałeś wyznawać swojej wiary, tylko mnie. Nie znam ciebie!".
„Każdego, który mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie". Tak mówi Jezus. A On nie kłamie. Kiedyż nabierzemy znowu odwagi, by otworzyć usta?
Muszę wam opowiedzieć jeszcze jedną historię. Kilka tygodni temu przemawiałem w jednym z miast Zagłębia Ruhry. Odczyty zorganizował mój przyjaciel Gustaw, młody majster w warsztacie mechaniki pojazdowej. Ten Gustaw stał się radosnym i pełnym mocy świadkiem Jezusa dzięki temu, że w rozstrzygającej chwili nauczył się wyznawać Jezusa. Pewnego ranka, w poniedziałek, przyszedł jak zawsze do warsztatu. Koledzy zaczęli opowiadać, kto jakie bezeceństwa wyprawiał w niedzielę. Jeden chwali się: „Urżnęliśmy się tak, że nam piwo uszami się wylewało!". Drugi opowiada jakieś historie o dziewczynach. „A gdzie ty byłeś?" – pytają Gustawa. Był on wtedy jeszcze uczniem. „Rano byłem na nabożeństwie – odpowiedział – a po południu na zebraniu młodzieży u pastora Buscha". Na głowę małego ucznia posypały się drwiny, a on stał z głupią miną. I nagle ogarnęła go wściekłość. Czeladnicy i majstrowie wyśmiewali go, a on myślał: „Dlaczego w chrześcijańskim kraju wolno głośno przyznawać się do robienia świństw, a nie wolno wyznawać Zbawiciela?". Postanowił w tym momencie pozyskać wszystkich w warsztatach dla Jezusa. Zaczął od współuczniów. Brał każdego po kolei na rozmowę i mówił: „Słuchaj, pójdziesz do piekła! Chodź ze mną, zaprowadzę cię do Domu Weigla, na zebranie młodzieży. Tam usłyszysz o Jezusie". Kiedy po zdaniu egzaminu na mistrza odchodził z warsztatu, panowała tam zupełnie inna atmosfera. Sam przekonałem się o tym. W naszym kole młodzieży było kilku uczniów. Trzech czeladników należało do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodych Mężczyzn. W warsztacie nikt się nie odważał opowiadać nieprzyzwoitych kawałów. Jeżeli jakiś nowy pracownik zaczynał brudną rozmowę, ostrzegano go: „Zamknij się, człowieku, Gustaw idzie!". Koledzy nabrali do niego szacunku. Dziś Gustaw ma bardzo dobrą pracę – sam prowadzi duży warsztat samochodowy. Bóg pobłogosławił go również w sprawach doczesnych.
Pytam raz jeszcze: gdzie znajdą się wreszcie chrześcijanie, którzy będą mieli odwagę otworzyć usta i wyznawać swojego Pana? Wzrastamy wewnętrznie w takiej mierze, w jakiej to czynimy. Czy bycie chrześcijaninem jest sprawą prywatną? Nie. Jesteśmy światu winni świadectwo o Jezusie. Skończcie z tym tchórzliwym milczeniem! Inaczej Jezus nie przyzna się do was.
Gdy w Trzeciej Rzeszy zaczęto nagminnie wcielać do Służby Pracy młodzież w wieku 16-17 lat, dawałem każdemu z moich chłopców małą Biblię i mówiłem: „Uważajcie! Jak tylko będziecie na miejscu, zaraz pierwszego wieczoru połóżcie Biblię na stole, otwórzcie i zacznijcie czytać przy wszystkich. Zrobi się straszna awantura. Ale następnego dnia będziecie już to mieli poza sobą. Jeżeli nie zaczniecie pierwszego dnia, to nigdy nie dacie sobie rady". I ci chłopcy tak zrobili, od razu pierwszego dnia kładli Biblię na widocznym miejscu. Za każdym razem działało to jak wybuch granatu, bo wśród niemieckich chrześcijan każdy może czytać dowolne świństwo, ale Biblii nie może czytać. A mojemu przyjacielowi Paulowi – niestety poległ później – zdarzyło się, że następnego ranka, gdy otworzył swoją szafkę, nie znalazł w niej Biblii. Rozejrzał się i zobaczył, że wszyscy uśmiechają się drwiąco. „Ukradliście mi moją Biblię?" – spytał. Odpowiedziały mu nie artykułowane pomruki. „Gdzie jest moja Biblia?" „Komendant zabrał". Paul zrozumiał, że teraz sprawa stanie na ostrzu noża. Po służbie wycofał się do jakiegoś kąta i zaczął się modlić: „Panie Jezu, jestem tu zupełnie samotny. Mam dopiero 17 lat. Proszę Cię nie opuszczaj mnie teraz! Pomóż mi, abym mógł Cię wyznawać!". Potem zapukał do drzwi komendanta. „Proszę!" Komendant siedział przy biurku, a na biurku leżała Biblia Paula. „Czego chcesz?" "Proszę pana komendanta o zwrócenie mi mojej Biblii. To moja własność". „A! – powiedział komendant i zaczął przerzucać kartki Biblii. – Więc to twoja własność? „Tak jest, panie komendancie. Biblia jest niebezpieczna, nawet gdy leży zamknięta w szafie. Nawet wtedy szerzy niepokój". Bum! Komendant wyprostował się: „Siadaj!". I nagle wyznał: „Ja też chciałem kiedyś studiować teologię!". „A potem odstąpił pan komendant od wiary?" – spytał Paul. I zaczęła się cudowna rozmowa, w czasie której mężczyzna koło czterdziestki powiedział siedemnastoletniemu chłopcu: „Jestem w gruncie rzeczy bardzo nieszczęśliwy. Ale nie mogę się cofnąć. Zbyt wiele musiałbym poświęcić". A chłopiec odpowiedział: „Biedny komendancie! Ale przecież Jezus wart jest każdej ofiary!". Komendant odprawił chłopca słowami: „Idź już. Jesteś szczęśliwym człowiekiem". „Tak jest, panie komendancie!" – potwierdził Paul i odszedł ze swoją Biblią. A w obozie nikt mu więcej nie powiedział ani słowa na temat czytania Biblii!
Ach, gdzież są chrześcijanie mający odwagę przyznać się do swoich przekonań?!
Czy być chrześcijaninem, to sprawa prywatna? Tak! Narodzenie na nowo i wiara mają swoje korzenie w najtajniejszym zakątku serca.
Czy być chrześcijaninem, to sprawa prywatna? Nie! Chrześcijanie łączą się w społeczności, gromadzą wspólnie na nabożeństwie, tworzą domowe koła biblijne, koła młodzieży, koła kobiet, koła mężczyzn. Chrześcijanie otwierają usta i wyznają swego Pana. Świat musi zobaczyć, że z Jezusem na ziemię przyszedł ogień zapalony przez Boga!
Z książki: "Jeus naszym przeznaczeniem" W. Busch