Gałązki"Wszystko musi się zmienić – ale jak to zrobić?" – Przede wszystkim ważne jest, abyście poznali Jezusa!

Było to zaraz po wojnie. Zatelefonował do mnie dyrektor gimnazjum: "Panie pastorze, mam u siebie 15 młodych ludzi, którzy zrobili maturę wojenną, ale ona nie jest ważna. Ci chłopcy muszą się jeszcze przez pół roku uczyć. Są między nimi porucznicy lotnictwa, artylerii i inne takie typy. Oczywiście wściekają się, że mają raz jeszcze usiąść w szkolnych ławkach. Czy zechce pan udzielać im lekcji religii?"

. Cóż – zgodziłem się. Z trwogą i drżeniem poszedłem na pierwszą lekcję. Siedzieli tam w swoich niekompletnych mundurach, posiwiali w bojach wojownicy. "Dzień dobry! – powiedziałem – Będę was uczył religii." Jeszcze nie skończyłem mówić, a już jeden z nich wstał i wybuchnął: "Jak Bóg może dopuścić do takiej straszliwej wojny?!". I zaraz włączył się drugi: "Gdzież jest miłość Boża? Bóg milczał, gdy miliony Żydów szły do gazu!". I tak dalej. Ostrzeliwali mnie pytaniami ze wszystkich stron. Wreszcie podniosłem rękę i powiedziałem: "Chwileczkę! Błądzicie, jak niewidomy we mgle. Takie mówienie o Bogu nie ma sensu! Przecież Bóg jest całkowicie nam nieznany i ukryty. Objawił się tylko raz – w Jezusie. I zanim pójdziemy dalej, musimy najpierw dowiedzieć się Kim jest Jezus. Moi panowie, zanim zaczniemy dyskutować, musicie przyjąć do wiadomości Objawienie Boże. Proszę, żeby każdy z was przyniósł na następną lekcję swoją Biblię."

Zaczęliśmy czytać: "Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię". Przeczytaliśmy o upadku w grzech i o Sądzie Bożym nad upadłą ludzkością. Na wszystkich zrobiło głębokie wrażenie, że człowiek musi przekonać się, jak wiele cierpień sprowadza odejście od Boga. Doświadczają tego narody, doświadczają jednostki. A potem czytaliśmy o Jezusie. Jednym tchem przeczytaliśmy o Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Nigdy nie zapomnę tej chwili, w której jeden z młodych ludzi czytał, a inni słuchali – nagle zapanowała zupełna cisza. Wielkie czyny Boże w Jezusie zaparły nam dech w piersiach. Młodzi ludzie byli tak poruszeni, że odeszła im ochota do prowadzenia głupich dyskusji. Nazywali siebie chrześcijanami, a nie mieli pojęcia o żywym Bogu, który przyszedł do nas w Jezusie i wszystko dla nas uczynił.

Potraktujcie poważnie tego Jezusa i Jego zaproszenie!

Jezus opowiedział kiedyś taką historię. Pewien król wyprawił swemu synowi wesele. Wysłał sługi, aby zaprosili gości, mówiąc:

"Wszystko jest gotowe, pójdźcie na wesele". Ale goście zaczęli się wymawiać. Jeden powiedział, że chętnie by przyszedł, ale właśnie otworzył sklep i musi go doglądać. – Rozumiecie, ludzie mówią: pan jest pastorem, to co innego. Kupiec nie może tak postępować! – Drugi gość podziękował za zaproszenie, ale nie mógł przyjść, bo właśnie się ożenił – w miodowym miesiącu nie można zajmować się postronnymi sprawami. I tak nikt nie przyszedł. Próbowałem wyobrazić sobie, jak ci ludzie żyli potem, myśląc, że powinni byli pójść na to wesele królewskiego syna, ale coś tam stanęło im na przeszkodzie.

Tak dzieje się z większością ludzi. I z wami – właściwie powinienem być dzieckiem Bożym, ale... ale nie doszedłem do tego, bo... Tak! Bo... Ach, proszę was: przyjmijcie w wierze Jezusa!

Wielu ludzi mówi: ja też w coś wierzę. W co wszystko wierzyli Niemcy za czasów Trzeciej Rzeszy: w führera, w Niemcy, w ostateczne zwycięstwo, w "cudowną broń" itd. Wierzyliśmy już we wszystko możliwe. Ale nie wystarczy mieć wiarę. Trzeba mieć pokój z Bogiem. A to mogę otrzymać tylko przez Jezusa.

A teraz chcę wam powiedzieć, co to jest wiara. Wytłumaczę to na przykładzie paru historii.

Jako młody pastor krążyłem z wizytami od domu do domu w okropnej dzielnicy. Ludzie zatrzaskiwali mi drzwi przed nosem, mówiąc: "Nic nie kupujemy!". A kiedy udało mi się wstawić nogę i przytrzymać drzwi, mówiąc: "Ja nie chcę nic sprzedać, chcę wam coś ofiarować! Jestem pastorem" – odpowiadali: "Nie potrzeba nam tu klechy!". Pewnego dnia wszedłem z ulicy prosto do kuchni, która była zarazem pokojem mieszkalnym. Zastałem tam młodego człowieka, który chodził tam i z powrotem bardzo zdenerwowany. "Dzień dobry! – powiadam – Jestem ewangelickim pastorem." Przystanął i krzyknął: "Co? Klecha? Tego mi jeszcze brakowało! Tylko tego mi jeszcze brakowało! Niech się pan wynosi! Nie wierzę już w nic, straciłem wiarę w ludzkość!" Musiał widocznie przeżyć coś złego. Powiedziałem: "Młody człowieku, pójdź w moje ramiona! Ja również straciłem wiarę w ludzkość! Doskonale do siebie pasujemy!" "Jak to? – zdumiał się – Jako pastor musi pan przecież wierzyć w ludzkość!"

"Muszę? – spytałem. Bardzo mi przykro, ale nie wierzę. Byłem na wojnie. Jak myślę o tym całym plugastwie, o tych brudach, o tym jak każdy utopiłby każdego w łyżce wody – nie, dziękuję! Moja wiara w ludzkość rozleciała się w strzępy!" "No, dobrze – zgodził się – ale w takim razie nie rozumiem, dlaczego jest pan pastorem?" "O! Dlatego, że mam teraz nową wiarę, która nie rozleci się w strzępy." "Ha! Chciałbym wiedzieć, co to może być za wiara!" I wtedy mogłem opowiedzieć mu o Ewangelii i o wielkim zaufaniu do Jezusa, który przyszedł na ten świat jako nasza jedyna szansa. Bardzo się zdziwił: "Jezus? Chrześcijaństwo? Myślałem, że to już dawno skończona sprawa!". Wyjaśniłem mu, że ta sprawa teraz dopiero na dobre się zaczyna, kiedy wszystko inne, w co się wierzyło, przepadło.

Pragnąłbym, abyście odrzucili swoje fałszywe wiary i zaufali Jezusowi.

Zaraz po wojnie zdobyłem starego opla, aby móc się swobodnie poruszać po kraju. Był to szałowy model! Kiedy pierwszy raz dojechałem z wielkim klekotem do przyjaciół, zawołali: "Ratunku! Pastor prowadzi samochód! Musimy zabezpieczyć wszystkie drzewa!". Zapytałem zły: "Myślicie, że nie umiem prowadzić samochodu?". "Ależ tak, masz przecież prawo jazdy!" "No to wsiadajcie!" Ale mój przyjaciel odpowiedział, że woli nie, bo nie napisał jeszcze testamentu. Na to nadeszła moja żona. "Żono, wsia-daj!" – zawołałem. I ona wsiadła. Bez wahania. Żyje do dzisiaj. W momencie gdy porzuciła bezpieczny grunt pod nogami i wsiadła – powierzyła mi swoje życie. I wy zróbcie to samo w stosunku do Jezusa – powierzcie Mu bez wahania swoje życie.

Czytałem niedawno wstrząsającą relację z czasów drugiej wojny światowej. W kotle pod Stalingradem wylądował ostatni niemiecki samolot. Kocioł był ze wszystkich stron zamknięty przez wojska rosyjskie. Do samolotu ładowano rannych. Był już przepełniony, a wciąż jeszcze napływali nowi żołnierze – ciężko i lekko ranni, na pół zamarznięci. Wszyscy chcą polecieć. Ale nie ma już miejsca, więc ludzie uwieszają się na zewnątrz, łapiąc za każdy występ. Maszyna idzie w górę. Kiedy wylądowała nie było już nikogo z wiszących. Zwiał ich wicher, nie wytrzymały zdrętwiałe ręce. Ocaleli tylko ci, którzy byli w środku.

Pomyślałem sobie czytając, że takim samolotem ratunkowym jest Ewangelia o Synu Bożym, Jezusie, który za nas umarł i zmartwychwstał. Ten samolot może nas uratować z kotła zguby. I jest w nim dosyć miejsca dla wszystkich. Ale iluż ludzi nie zajmuje miejsca w środku, nie wsiada, tylko wisi gdzieś na zewnątrz! Na Boże Narodzenie idzie się do kościoła. Jest się wprawdzie ochrzczonym, ale wierzy się we wszystko możliwe. A kiedy się umarło, pastor musi potwierdzić, że było się dobrym człowiekiem. Rozumiecie – to są ci, którzy wiszą na zewnątrz. I możecie być pewni, że ich zwieje. Uratują się tylko ci, którzy są wewnątrz. Czy jesteście wewnątrz?

Piekło pełne będzie kiedyś ludzi, którzy dowiedzieli się o Jezusie, ale nie wsiedli do Jego samolotu. Zrozumcie, że wierzyć w Jezusa, to znaczy powierzyć Mu życie. Zróbcie to! On jest jedynym, któremu można bez zastrzeżeń zawierzyć.

Na zakończenie chciałbym wam raz jeszcze postawić przed oczyma krzyż Jezusa. Przyjdźcie razem ze mną na wzgórze zwane Golgotą, przed bramami Jerozolimy. Wyobraźcie sobie, że tam jesteście. Syn Boży wisi tam na krzyżu. Tu, pod tym krzyżem, jest jedyne miejsce na całym świecie, gdzie człowiek może znaleźć odpuszczenie grzechów, gdzie wszystko może się zmienić!

W Lubece jest przepiękny stary kościół, katedra, w której znajduje się obraz ołtarzowy przedstawiający ukrzyżowanie Jezusa. Namalował go Hans Memling w XV wieku. Kiedy w 1942 roku kościół palił się po nalocie bombowym, jakiś nieznany żołnierz z kilkoma przyjaciółmi wpadł do kościoła, by z narażeniem życia uratować ten obraz. Wkrótce po wojnie miałem w Lubece odczyty i pewnego dnia dyrektor muzeum sztuki powiedział mi: "U nas w piwnicy stoi ten słynny Memling. Jeżeli chce pan go zobaczyć, to chętnie go pokażę". Oczywiście skorzystałem z okazji. Zeszliśmy do piwnicy – dyrektor, mój przyjaciel i ja. Cudowny obraz! Żołnierze na koniach, trzymający włócznie, żołdacy grający w kości, barwny tłum, płaczące kobiety, szydzący faryzeusze. A nad tym wszystkim wznoszą się trzy krzyże.

Przyglądając się zauważyłem coś dziwnego: mimo tłoczącego się tłumu, pod krzyżem Jezusa było jedno puste miejsce, wolny kawałek murawy. "Osobliwe, – powiedziałem – że mimo takiego tłoku, tuż pod krzyżem Jezusa jest jedno puste miejsce. Co też Hans Memling chciał przez to powiedzieć?" Ci średniowieczni malarze zawsze coś chcieli w swoich obrazach wyrazić, w pewnym sensie byli ekspresjonistami. A na to odezwał się mój przyjaciel: "Sądzę, że chciał powiedzieć: tu, pod krzyżem Jezusa jest wolne miejsce. Możesz na nim stanąć".

Często myślę o tym obrazie. "Tu, pod Chrystusa krzyżem, śmierć traci żądło swe, w ochronie błogiej Pańskich ran, ratunek czeka mnie; tu Pan z niezmiernej łaski swej łotrowi niebo dał; rozpięte Jego ręce nam wskazują wieczny dział." Tak, cieszę się, że pod krzyżem Jezusa, Syna Bożego, jest dla mnie wolne miejsce. Dla was to miejsce również jest wolne! Czy ma na wieki wieczne pozostać puste?

Z książki:  "Jezusa naszym przeznaczeniem" W. Busch

Słowo Boże na dziś

"Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości,  aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany.

(2. List do Tymoteusza 3,16-17).

Zaproszenie

ZGROMADZENIA
Nd: 9:30 Wieczerza Pańska
11:00 Głoszenie Słowa Bożego
Wt: 18:30 Modlitwy i studium Słowa Bożego
Mikołów ul. Waryńskiego 42a